Jak system edukacji faworyzuje dziewczynki i dyskryminuje chłopców.
Jednym z najbardziej wyraźnych i najbardziej ewidentnych przykładów dyskryminacji mężczyzn jest nauka na poziomie szkolnym. To tam chłopcy muszą się konfrontować z seksistowskim podejściem nauczycielek i faworyzowaniem dziewczynek jako lepsze, mądrzejsze i bardziej zaradne. Efekty są potem widoczne gołym okiem - coraz mniej mężczyzn wybiera się na studia, coraz więcej z nich ma problem z edukacją. Winę za to ponosi tylko i wyłącznie system edukacji, dostosowany do potrzeb dziewczynek.
Spójrzmy na statystyki. Instytut Badań Edukacyjnych zrobił badanie na 6-7 latkach z zakresu czytania, pisania i liczenia. Efekty? Przykładowo w czytaniu wynik dziewczynek to 102 pkt (100 traktowane jest jako średnia), podczas gdy chłopców tylko nieco ponad 97 pkt.
Eksperci nie mają żadnych wątpliwości, skąd się to bierze. Na etapie wczesnoszkolnym i przedszkolnym edukacja jest zdecydowanie bardziej dostosowana do żeńskiej grupy uczniów.
To efekty tego, że na pierwszym etapie nauczania polska szkoła jest po prostu niedostosowana do chłopców. Ewidentnie preferuje dziewczynki. (...) Nawet w najmłodszych klasach dominuje model kształcenia oparty na powtarzaniu regułek i suchych definicji, w czym dziewczynki są znacznie lepsze. Tymczasem chłopcy najlepiej wchłaniają wiedzę w sposób doświadczalny. Kiedy nie czują bezpośredniego sensu nauki, nie garną się do niej.
Chłopcy mają potrzebę poznawania wszystkiego na własnej skórze. Dziewczynki są za to nastawione na nawiązywanie relacji, nauka jest dla nich wartością dodaną – tłumaczy pedagog Urszula Moszczyńska.
I właśnie! Tutaj leży pies pogrzebany! Model edukacji w szkołach jest nastawiony na interakcje, wymianę słów, nie zaś na doświadczenia czy empiryczne poznanie świata. To jest ogromny problem, który jest zdecydowanie olewany przez wszystkie rządy zachodniego świata.
O problemie z edukacją chłopców już dawno temu przekonywała Christina Hoff Summers. Ta znana krytyk feminizmu wykładająca na American Enterprise Institute w 2000 roku wydała książkę pt. „The War Against Boys: How Misguided Feminism Is Harming Our Young Men”. W tej publikacji Hoff Summers przekonuje, że system edukacji preferuje dziewczynki, ponieważ jest on nastawiony bardziej na uczucia, mniej zaś na rywalizację, a także ogranicza on energię młodych ludzi. W efekcie chłopcy mniej chętnie kontynuują swoją edukację na studiach wyższych. Nadal co prawda mężczyźni dominują na uczelniach technicznych, lecz takie kierunki jak medycyna, polonistyka, chemia czy politologia są już zdominowane przez kobiety.
Część tez z książki Christina Hoff Summers zawarła w edukacyjnym filmie na kanale PragerU. Film przetłumaczony przeze mnie jest na moim kanale. Zapraszam do oglądania!
Psycholog Rafał Olszak jest podobnego zdania co Hoff Summers - edukacja jest zdecydowanie bardziej przyjazna dziewczynkom. W genialnym tekście pt. "Co niszczy współczesnego mężczyzne?" pisze tak:
Chłopcy rozwijają się inaczej, niż dziewczynki – zwykle są bardziej żywiołowi i chętniej uczą się przez działanie, a nie bierne siedzenie w ławce godzinami i wysłuchiwanie kazań. Kazań, które na domiar złego wygłaszają kobiety, bo zawód nauczyciela jest bardzo mocno sfeminizowany. W systemie edukacji dziewczynki są faworyzowane pod wieloma względami, co chłopców stawia na gorszej pozycji. Jak zwracają uwagę autorzy książki „Sposób na Kaina. Jak chronić życie emocjonalne chłopców”, nauczycielki najczęściej w ogóle nie rozumieją wewnętrznego świata podopiecznych płci męskiej. Nie pojmują ich potrzeb – zamiast tego upatrują w innych, niż dziewczęce, zachowaniach problem i przesadnie często podejrzewają dolegliwości takie jak ADD czy ADHD. W rezultacie już na starcie chłopcy mają trudniej, bo ich potrzeby są mniej ważne lub wręcz traktowane jak zaburzenie i coś niepożądanego.
Ja również odnotowałem w procesie swojej własnej edukacji, że szkoła zdecydowanie bardziej dostosowuje się do potrzeb dziewczynek. Co więcej, są one stawiane za wzór chłopcom nie tylko zachowania, ale i nauki. Kto był młodym chłopcem, ten wie, że babskie rzeczy to dla 7-latka temat tabu. Jeśli nauka staje się "babska", wówczas na pewno nie przekona się do niej mały chłopiec. W ten sposób robi się mu krzywdę.
Choć zazwyczaj nauczyciel-mężczyzna kojarzy się z tyranem z rózgą w ręku, to ja miałem przyjemność w okresie swojej młodości trafiać na świetnych nauczycieli. Wiedzieli co robić, by zachęcić chłopców do nauki. Nie tylko inspirowali. Byli także fajnymi facetami, którzy na przykład grali z nami w piłkę, prowadzili różne ciekawe warsztaty lub inspirowali do bycia kreatywnymi. Tymczasem nauczycielki jedynie starały ograniczać nas i naszą energię poleceniami typu "nie krzycz", "nie biegaj", "nie szalej", "siedź prosto", etc. W nauce to samo - mniej było inspirowania i zachęcania do uczenia się, a więcej poleceń, nakazów i zakazów. A warto też dodać, że zawód nauczyciela jest jednym z najbardziej sfeminizowanych - prawie 80 % z nich to kobiety. W takim systemie chłopcy nie mają szans się dobrze odnaleźć. Za to dziewczynki, z natury bardziej odpowiedzialne, mające mniej energii oraz kreatywności, świetnie odnajdują się w tym modelu edukacji.
Nie wiem jak jest teraz, ale jeszcze te kilkanaście lat temu robiono wszystko by dusić naszą energię, zamiast wyzwalać ją. Najgorszy wiek to gimnazjum, bo jeszcze dochodzą wahania hormonów. Wówczas to potrzeba wyzwalania energii jest dużo większa niż w okresie podstawówki. Problem w tym, że boisko, nawet w lato, było w mojej szkole permanentnie zamknięte na przerwach. A wyjście ze szkoły było pilnowane przez ochroniarza, niczym w więzieniu. Ja rozumiem, że szkoła dba o to, by nie można było wagarować. Ale też bez przesady - dlaczego kilku mniej zdyscyplinowanych uczniów ma decydować o tym, że 500 pozostałych uczniów musiał kisić się w budynku szkolnym, zamiast pobiegać na przerwie?
Potem zaś zdziwienie, że w gimnazjach jest problem z chuligaństwem i przestępstwami seksualnymi. Skoro szkoła nie jest w stanie nakierować energię uczniów we właściwą stronę, to nie dziwne, że uchodzi ona gdzieś indziej. Niestety najczęściej z krzywdą dla innych.
Najzabawniejszy jest fakt, że feministki twierdzą, że owszem szkoła dyskryminuje, ale uczennice. Rzekomo uczy się tradycyjnych modeli społecznych, zaś chłopców wyróżnia podczas nauki matematyki lub innych przedmiotów ścisłych. Powiem wam tak - bullshit. W życiu nie widziałem, żeby powielane były jakiekolwiek stereotypy płciowe, a w matematyce, tak jak na innych przedmiotach, dziewczynkom poświęcano więcej uwagi.
A seksizm? Jeśli chodzi o fakt, że w elementarzu jest przedstawiona matka zajmująca się dziećmi i domem, a ojciec pracą... uwaga, mam komunikat do wszystkich feministek: TAK WYGLĄDA ZDECYDOWANA WIĘKSZOŚĆ DOMÓW W POLSCE! Tu nie chodzi o powielanie stereotypów, lecz o to, że uczniowie mają się utożsamiać z książkami, które czytają. Jak mają utożsamić się z mamą z elementarza, skoro robi i zachowuje się inaczej niż jego własna mama? No właśnie!
Słyszałem też rzekomo, o tym, że inne zadania się daje dziewczynkom i chłopcom. Nawet słyszałem ból tylnej części ciała feministek, ponieważ w jakieś szkole w przygotowaniach do akademii dziewczynki miały dekorować salę, a chłopcy nosić ławki. Hmmm.... ja jestem ciekawy co by było, gdyby ktoś zmuszał dziewczynki do noszenia ławek? Nie tylko feministki by się obraziły, ale i z pewnością rodzice tych dziewczynek.
Czytałem nawet, że chociaż 80 % nauczycieli to kobiety, to większość dyrektorów stanowią mężczyźni. BZDURA! 100 % dyrektorów przedszkoli to kobiety, w podstawówkach stanowią 78 %, w gimnazjach dwie trzecie, a w szkołach ponadgimnazjalnych połowę wszystkich dyrektorów. To są dane opracowane przez UE z 2011.
Dyskryminowani są przede wszystkim chłopcy, bo mówimy tu nie o pojedynczych przypadkach, jak w przypadku feministek, lecz całej, ogromnej machinie, która w sposób systemowy wyklucza chłopców z równego dostępu do nauki. Skala problemu jest niewyobrażalna, a mimo to nikt nie porusza tej kwestii w otwarty sposób. Bowiem nie poświęca się problemom mężczyzn takiej uwagi, jaką poświęca się problemom kobiet, nawet jeśli są błahe, jak wizerunek matki w elementarzu. I dopóki nie zaczniemy o tym głośno mówić, dopóty nikt nie będzie brał problemów mężczyzn na poważnie.
"Skoro szkoła nie jest w stanie nakierować energię uczniów we właściwą stronę, to nie dziwne, że uchodzi ona gdzieś indziej. "
OdpowiedzUsuńCo to za lewacki bullshit? Dlaczego niby szkoła ma być odpowiedzialna za kierowanie czyjejś energii? A gdzie są rodzice? Gdzie samostanowienie?
Jak rodzicie mają kierować gdzieś energię dzieci w pierwszej połowie dnia, jeśli dzieci są w tym czasie w szkole?
UsuńNie napinaj się tak. Samostanowienie u dziecka i nastolatka? I w tym obszarze trzeba dać jakiś wzorzec i ucznia ukierunkować. Szkoła to ogromna część życia młodych ludzi i odgrywa poważną rolę w wychowaniu, Tak długo jak jest obowiązkowa powinna wspierać prawidłowy rozowój, m.in. przez odpowiednie ukierunkowanie, a tutaj kokretnie -skanalizowanie energii uczniów Ma do tego zasoby i zaplecze. A gdzie są rodzice? Rodzice też w tym wszystkim są, wychowują swoje dzieci i robią to - uwaga, niespodzianka - po szkole :)
UsuńJeśli przeczytasz zacytowane przez siebie zdanie wraz z kontekstem, to zrozumiesz, że szkoła w tej chwili próbuje tłumić energię (patrz brak możliwości wyjścia z budynku), co najzwyczajniej jest wbrew naturze, zwłaszcza dzieci.
Ba! Tu nie chodzi nawet o pierwszą połowę dnia. Drugą połowę dnia też szkoła organizuje w ślęczenie nad nudnymi podręcznikami zasypując dzieciaki zadaniami domowymi. Naprawdę coraz ciężej wygospodarować czas na szaleństwa.
UsuńAutor ma niestety rację. Teraz, po latach to widzę. W podstawówce sporo nadrabiałem inteligencją i ogólnym zainteresowaniem światem. Tylko dzięki temu, że od małego bawiłem się klockami i uwielbiałem budować skomplikowane konstrukcje, moja wyobraźnia przestrzenna była bardzo rozwinięta co ułatwiało zrozumienie matematycznych pojęć mimo braku ich empirycznego poznania, zaś zacięcie architektoniczne ułatwiało mi budowanie przemyślanych wypowiedzi. Tak minęło 6 lat podstawówki, a ja bez trudu jechałem na samych 6.
OdpowiedzUsuńW gimnazjum miałem to szczęście, że na przerwach w naszej szkole można było wyjść na ogród (no oprócz zimy). Dzięki temu mogliśmy spożytkować energię na przerwach, na granie w piłkę, ganianie się po ogrodzie oraz różnie inne głupie acz nieszkodliwe pomysły. W liceum już byliśmy znacznie spokojniejsi, ale i tak zdarzyło się np. że najspokojniejszy klasowy "kujon" z nudów przypalał na przerwie mrówki światłem skupionym przez lupę (wiedzę z fizyki trzeba było wykorzystać ;) ).
Szczególnie oskarżenie o dyskryminację dziewczynek w nauce matematyki mnie rozbroiło. Guzik prawda! W podstawówce do dzisiaj dzieci uczy się tabliczki mnożenia na pamięć. Dzieci nie muszą rozumieć, skąd się bierze wynik iloczynu - mają to znać na pamięć! I to się dzieje nawet w trzeciej klasie. A co dalej? Co, gdy przyjdzie mnożyć więcej, niż do 100? Też się będą uczyć na pamięć?
OdpowiedzUsuńKolejna sprawa, to kompletne olewanie zajęć WF. Teraz dzieci w podstawówce mają planowo 3h WF w tygodniu (klasy 1-3), ale co z tego, skoro te zajęcia są autorytarnie zamieniane na... naukę tabliczki mnożenia na pamięć, więc czasem nawet jednej godziny WF w tygodniu nie ma.
przykre
OdpowiedzUsuńNie powinno tak być, szanse na edukacje każdy powinien mieć równe.
OdpowiedzUsuń